Taka organizacja faktycznie
w Stanach Zjednoczonych istnieje. Swoją stronę internetową CCFC umieściła
tutaj. Ostatnio narobiła wokół siebie
dużo szumu. Zarzuciła Narodowemu Stowarzyszeniu Rad Szkolnych (NSBA), które zrzesza 95 tysięcy takich rad,
sfałszowanie raportu o zagrożeniach związanych z serwisami społecznościowymi.
W USA obowiązują ograniczenia w dostępie do MySpace czy Facebooka w szkolnych pracowniach komputerowych. Stowarzyszenie wydało dokument, w którym zalecało złagodzenie tego reżimu. CCFC zarzuciła NSBA, że raport był
współfinansowany przez Microsoft (udziałowca Facebooka) i News Corp. (właściciela MySpace).
Kampania twierdzi, że cała akcja nakierowana była na to, aby dzieciaki spędzały w szkołach godziny nad serwisami społecznościowymi i oglądały serwowane tam reklamy.
Głupotą byłoby twierdzenie, że społeczności nie niosą ze sobą żadnych zagrożeń dla nieletnich. Wiadomo, dziecko
przyjmuje wszystko bezkrytycznie. Ale z drugiej strony kontrolę nad korzystaniem z sieci powinni sprawować rodzice i nauczyciele, a nie dwie ogólnokrajowe organizacje, z których każda ma swoje interesy. Wszelkie ograniczenia powinny być nakładane na poziomie lokalnym.
Warto też zauważyć, że od pewnego wieku (14-15 lat) oglądanie ograniczonej liczby reklam wpływa na świadomość dziecka pozytywnie. W tym okresie wyrabiają się
pierwsze odruchy konsumenckie - jeśli rodzice czy nauczyciele dbają o krytyczną postawę. Myślę, że rozleniwieni automatycznymi blokadami opiekunowie, zamiast podjąć się tego wysiłku, wezmą sobie wolne.
W rezultacie 18- czy 20-letni młody Amerykanin będzie mógł pochwalić się
świadomością konsumencką 9-latka.